To się czyta! Od pierwszego ułamka aż do celi siostry Bettiny. Wydaje się, że początek i koniec należą do innych światów – na początku wszystko, co się staje ma charakter cząstkowy i wyraża wewnętrzne przyzwolenie na odwieczną kolej rzeczy, aby na końcu pójść na całość w zgodzie z duchem Starego Testamentu, ale w pełni doznań zmysłowych i duchowych. Poza tym, pierwszy i ostatni wiersz należą do odrębnych części książki. NIEWAŻNE ZAPISKI nie są wcale takie nieważne, stają się pyłem marnym dopiero w obliczu nieuchronnego (Autor być może wolałby, aby było inaczej). ODLUDZIE tymczasem nieoczekiwanie ma niezwykle ludzką twarz. Jako jeden z pierwszych czytelników – książkę otrzymałem od Autora jeszcze ciepłą z drukarni – przeczytałem całość od deski do deski; nie mogłem bowiem powracać do tekstu dopiero co przeczytanego, aby zgłębiać Autora, lecz gnany ciekawością następnych, odkrywałem kolejne wiersze. Tak praktykuję czytanie poezji, odkładając chwile jej smakowania na dalsze obcowanie z książką.
Wawrzkiewicza należy czytać zachłannie, ale i z uwagą. Bo jest to Autor niezwykle świadomy siebie samego, penetrujący życie i poszczególne zdarzenia, aż do wyszukanej lekkości humoru. Ta lekkość przydaje wierszom, zapiskom z przeżytego, smaku i smaczków. Marek Wawrzkiewicz jest już niewątpliwie człowiekiem dojrzałym, nawet sam zauważył, że „Chłopiec, który długo mieszkał w starym człowieku, / Zaczął wreszcie dorastać.”
Wprawdzie STAROŚĆ przyszła do niego, jak zauważa: „W nocy z poniedziałku na wtorek …”, co pozwala Markowi pogodnie rozliczać się z jej fanaberiami i marudami, nie pozwala zmasakrować się jej ciężarem:
‒ Połóż się przy mnie – powiedziałem.
Przestań zrzędzić. Poczekaj razem ze mną.
Poczekaj aż do chwili,
W której się doczekamy.
Nie wiem, czy nie zbyt wcześnie wyznaje, że „Warto było żyć. Stałem się właścicielem rozległego cmentarza. Spoczywają we mnie….” i wymienia kolejne najważniejsze i mniej ważne, acz istotnie osoby. Ale sam nie chce spocząć z nimi, raczej, może „W tłumie innych liści”. Tyle się spełniło, to i to się spełni. Powiem tak: warto jest żyć, mimo wszystko. Odpowiedź odnajdujemy na przykład w wierszu TYLE: „Nie przejmuj się. Tyle masz jeszcze przed sobą (…) nie bierz / Przykładu ze mnie. Korzystam z przywileju / Późnego wieku (…) Otrzyj twarz wiatrem / I, jak powiedział poeta-moralista: idź.”.
Marek Wawrzkiewicz jest także człowiekiem o niespożytej woli. Wciąż poszukuje. Analizuje. Zgłębia. Tak, jak czyni to filozof, tak, jak czuje to poeta. Istotą samą w sobie jest dla niego słowo. W wierszu ODNALEŹĆ chce:
Odnaleźć, a potem zrozumieć to słowo
Zabłąkane w bezludnej przestrzeni pamięci.
Wyraz, który nazywa to coś
Między tęsknotą a bólem.
Jest w tym wierszu wiele poetyczności: wiatr wysoki i mocny, sosny kwitną i pylą, dobrotliwie pomrukuje burza, i jest rosół niedzielny. Więc to słowo może „przyjdzie we śnie / I może jutro je zapiszę.” Oczywiście w chwili jawy.
W całym bogactwie pierwszej części książki jest wiele rzeczy do uchwycenia. Niech czyni to każdy przyjazny czytelnik swoim własnym sposobem. Mnie jeszcze pobudziło NIC, które nie wiadomo jak zapisać, skoro nie istnieje. „Choć przecież jest. // Bardziej niż cokolwiek na świecie.” Trudno zrozumieć wszelkie zawiłości tego świata, bo już na następnej stronie zachwyca krótka wiersz PIĘKNO:
Jeśli olśni cię twarz dziewczyny,
Pomyśl, jak będzie wyglądała jej czaszka,
I może zachwyt zwiędnie.
Ale na pewno za dwieście lat
Grabarz lub archeolog podzieli twoje uczucia.
Albowiem piękno nie przemija.
Ono się tylko przeinacza.
Ot, i takie są te NIEWAŻNE ZAPISKI. A ODLUDZIE? Czy to dotyczy tych, których już nie ma tutaj? Czy to o miejscach wolnych od natłoku? „Odludzie. A przecież ani jednego wolnego miejsca. (…) Wszędzie tak samo, / Bez ludzi. // Czasem chce mi się wrócić do siebie, / Ale nie wiem, gdzie to jest.” Być może będzie to w ukochanych Posejnelach Nie znam Posejneli, nie byłem tam, ale znam podobne miejsca na północno-wschodnim krańcu kraju. W Posejnelach, nie tylko uroczych ze względu na przyrodę, ale i na bliskich Autorowi ludzi, można pomilczeć przed snem. „Jeszcze takim zwyczajnym, / Choć podobnym do wiecznego. / Z nadzieją, że daleko nam do wieczności.” A na przykład w Opinogórze mało już jest „romantyczności w Muzeum Romantyzmu. / Może po prostu się zestarzała.” Na odludziu wciąż jesteśmy w nietuzinkowej drodze, mijamy kolejne stacje: TRUCIZNĘ, ZDRADĘ, BIAŁĄ LASKĘ. Tak docieramy do warszawskiego osiedla. Odludnego? Czy na pewno? (…) szczególnie latem w powszedni dzień / około siódmej rano.” Tyle tego dzieje się na osiedlu, dlatego „Wyrywa się ze mnie cichy okrzyk: Boże jak pięknie!”.
Marka Wawrzkiewicza wciąż coś powala, na przykład NIEWIEDZA. W środku nocy obudziła go myśl, że nic nie wie o świecie. Kipiał w nim gejzer. „Jak to? / Mam przecież więcej lat niż moi zmarli rówieśnicy”. I dalej napisał:
Wrzało. Ale stygło. Marzły mi stopy.
Tak, rzeczywiście nic nie wiem o świecie.
Przecież nie mam pojęcia, jaka była moja matka,
Kiedy miała dwadzieścia parę lat.
Oczywista oczywistość a mało zauważalna. Innego kalibru była SZTACHETA z mazowieckiego wesela. Ulokowała się w realu, choćby przez fakt, że stała się namacalnym atrybutem folkloru oraz przyczyną niegroźnego, jak zdołaliśmy się dowiedzieć, urazu dostojnego Autora. Napisał, jak to on, prześmiewca, zwykle czyni, wielce nierozważne słowa:
Pozostał we mnie żal. Bo gdyby nie te parę centymetrów,
Może byłoby inaczej. Może celnie zagwoździowany
Napisałbym genialny wiersz o Mazowszu, albo lepsze niż Dąbrowska
Opowiadanie pod tytułem Na wsi wesele.
Lecz okrasił tę myśl o niedoszłym męczenniku celną pointą z alkoholem.
Alkohol nie sprzyja precyzji, co z kolei niekorzystnie wpływa
Na wielką poezję polską.
Ale jak wiadomo wszystko zmierza ku końcowi. Chwilę jawy Marka Wawrzkiewicza zamyka list z lutego 2014 roku (nie mógł tym samym wzbogacić tomu 15 listów, wydanego w 2013 roku przez Zaułek Wydawniczy Pomyłka). Oto docieramy w podróży literackiej do NIEZNACZNIE UWSPÓŁCZEŚNIONEGO (W WARSTWIE JĘZYKOWEJ) LISTU PRAŁATA GIACOMO F. DO SIOSTRY BETTINY Z ZAKONUWSPOMOŻENIA (XVI W.). Wyziera zeń erudycyjny talent i pełne erotyzmu „pióro” Autora.
Siostro, Ty o tym nie myśl. Obyś nie widziała.
Zrazu mały i wiotki rośnie i prężnieje
Pod dotykiem lubieżnym, łeb plugawy wznosi,
A uśmiech ma podłużny, chytry i podstępny.
Jest niby wąż co w raju skusił matkę Ewę,
Która weń zapatrzona zjadła owoc z drzewa.
(…)
Ja jutro o północy zjawię się Twej celi –
Niechaj stoi otworem.
Marka Wawrzkiewicza apetyt na życie nie opuszcza, nawet w ostatniej odsłonie Chwili jawy. Czy na zaproszenie Giacomo F, była odpowiedź? W Zeszytach poetyckich Davida Junga niejaka Agnieszka Tomczyszyn-Harasymowicz, skądinąd znana – zapewne uwiedziona (w domyśle) listem Marka – ujawniła List siostry Bettiny z Zakonu Wspomożenia do prałata Giacomo F.[1] Oto ten tekst w całości przytaczam:
Ojcze, w ogródku nie baczę już na wszelakie jarzyny,
leżące niejako na łonie, wyschnięte z braku wilgoci.
Wieczorem podnoszą się nieco, albowiem mają
przykazanie od Pana ciągnąć soki z ziemi, która
rodzi je ofiarnie. Wtenczas boję się je podlewać.
Pewnie za późno już, Ojcze, na uratowanie mej duszy
ze szponów czarta. Gdym wieczerzę niosła wczoraj
zimnym korytarzem, oblały mię poty i wzmógł się apetyt.
Uszczknęłam tedy z tacy i dwie kromki skryłam pod habitem.
Od tygodnia obmywam się jak ślepiec, choć zamknięte oczy
jeszcze bardziej wzniecają bezbożne rozmyślania.
Bóg mi świadkiem, że wystrzegałam się myśli nieprzystojnych
i niewczesnych, że wiązałam dłonie różańcem, a usta modlitwą.
Ale stało się. Przez okienko w celi spostrzegłam jakiś odmienny
księżyc i inne zalęgły się w mojej głowie myśli o stworzeniu.
Wszędzie są przedmioty, którymi można sobie odjąć język,
dłoń lub palce. Ale jak odjąć sobie całe ciało albo myśli?
Samozatracenie jest grzechem ciężkim, Ojcze, więc otworzę
celę, przyjmę w pokorze Twoje nauki.
Znalazłem wielce wymowny dowód na to, żeby Marka Wawrzkiewicza czytać.
[1] http://zeszytypoetyckie.pl/poezja/1335-agnieszka-tomczyszyn-harasymowicz-prezentacja