Wyobraź sobie książkę, w której jest wszystko. Każda myśl, szept, wiedza. Bogactwo dialogów, których treść staje się również źródłem inspiracji. Czy byłaby ikoną XXI wieku? A może zwyczajną, szarą jak tysiące? Czym musiałaby się wyróżnić, byś mógł ją dostrzec i po nią sięgnąć?
Facebook – jedyna "książka" zostawiająca ślad w młodym człowieku. Jedyna codziennie czytana, pisana. W niej niezliczona ilość twarzy przerastająca wyobrażenie. Gubi oddech. Tworzy własny profil. Czuje przypływ endorfin. Pulsują. Zerka na niego dzieło najpierw nieśmiało, później pochłonia bez reszty cząstka po cząstce. Może zechce ci kiedyś powiedzieć, jak zgubił własną twarz? Jak przepadł profil... Lubię to nabrało nowego wymiaru. Zaślepia. Lubi się nic, lubi się lubię to. Lubi się dla samego lubienia. Lubię to znaczy zgadzam się, tak – przeczytałam, świetnie, super - szczere lub z sarkazem, ze szczyptą ironii. Tego jeszcze nie wie. Lubię to czasem nic nie znaczy. Zezwyczajniało. Bez poznania, bez zrozumienia, bez zatrzymania, bez szczypty empatii. Doskonalone w akademii sztuk niepięknych jest stroną wyglądającą jak miliony innych. Bez zobowiązań. Nie ma tu miejsca na ukorzenienie znaczenia. Z błogosławieństwem rodzica lub starszego kolegi tworzy z marzeń oderwanych od dziecięcej mapy. Kiedy chłód wymierza policzki, nie wie, czy nadal jest tym samym człowiekiem. Pragnął schronienia przed rozgadanymi oczyma. Patrzą teraz setki, a skrycie marzy, by zerkało więcej.
Nie, nie tak sobie wyobrażał twarz książki. Miała szeleścić niezrównaniem. Jest bezludną w tłumie.
Różo, sprzeczności czysta, pragnienie,
by stać się snem niczyim pod tylu
powiekami. (przeł. A. Lam)
Joanna Turczyn