Powinienem dać upust wrażeniom po lekturze ostatnio przeczytanych książek. Trzech bardzo różnych, o których już wspomniałem. Będzie to podróż z powrotem, od ostatniej, którą dopiero wczoraj zamknąłem, do pierwszej, najbardziej ekscytującej, jeszcze gorącej po światowej premierze.
Na wieczorze autorskim Wiesia Łuki w warszawskim Domu Literatury mogłbym pochwalić się znajomością promowanej książki. Ku pokrzepieniu – sztuki piękne to ciekawa próba rozprawienia się z pojęciem piękna, jako wartości odnajdywanej w rozmaitych momentach historii, a i współcześnie. Wszystko w jakiejś mierze skojarzone jest z polskim doświadczeniem, głównie Polaków funkcjonujących przede wszystkim w kraju, ale też za granicą. Książka na poły reporterska, na poły recenzencka, o rozmaitych dziedzinach sztuki, poczynając od kronikarzy, przez literaturę, muzykę, plastykę, teatr, film, reportaż, na poezji kończąc.
W. Łuka dość swobodnie prowadzi czytelnika przez życiorysy twórców, dokonania artystyczne, funkcjonujące dawnie i obecnie instytucje kultury i jej upowszechniania. Znajdujemy równie łatwo nawiązania do innych autorów, którzy zajmowali się kulturą i historią – nie wymienię wszystkich, bowiem z żalem odnotowuję, że wydawca Biblioteka „RES HUMANA” i sam autor, nie zadbali o indeks autorów i dzieł, na których filar swojej książki oparł Wiesław Łuka. Mimo, że nie jest to książka do poduszki, daje nam dość obszerny obraz współczesnego, autorskiego podejścia wobec rozmaitych aspektów piękna, które zaistniało, aby kształtować naszą świadomość, albo nadal jest dostępne naszym zmysłom i umysłowi. Tak, Wiesiu, udało ci się dać mi co nieco ku pokrzepieniu. Można uwierzyć, że my sami – przy odrobinie dobrej woli – jesteśmy w stanie dołożyć jakiegoś blasku do naszej rzeczywistości.
Jerzy Jankowski, kolega poeta z Grodziska Mazowieckiego, z którym działamy w jednym zarządzie warszawskiego oddziału ZLP, podarował mi egzemplarz swojego najnowszego tomiku My-Wy-My. Rozpocząłem lekturę zupełnie wcześniej nieprzygotowany na to, o kim i o czym będę czytał. A rzecz w całości dotyczy Żydów versus Polacy, przy czy każda z tych dwóch nacji uzyskała w książce równe prawo do opisania siebie w relacji do tej drugiej. Trochę zraził mnie przyjęty w tomiku historyczny układ wzajemnych relacji, więc najpierw jest dawno, później przed wojną, w czasie wojny po wojnie, a prawie na końcu zakończenie, prawie, bo jeszcze później znajduje się prezentacja jedenastu wybitnych postaci, dających się utożsamić i z polskością lub żydowskością, a na pewno – wielkością: Zuckerberg, Zamenhof, Korczak, Tuwim, Feynman, Einstein, Baczyński, Lem, Hirszfeld, Spinoza, Gałczyński.
Dla mnie osobiście sprawa żydowska nie ma jakiegoś doniosłego wymiaru. W miasteczku, w którym przyszedłem na świat już po II Wojnie Światowej nie było Żydów. Nieświadomie, w latach pięćdziesiątych zabawiliśmy się z kolegami na dużych piaszczystych wydmach po drugiej stronie torów linii kolejowej w kierunku Gdańska, skacząc z wysoka na miękki, osypujący się piasek. To miejsce nazywaliśmy kirkutami. Dziś, przejeżdżając obok pociągiem widzę ogrodzony, zabezpieczony teren cmentarza żydowskiego . Jako uczeń szkoły średniej byłem z wycieczką w Oświęcimiu. Starałem się wyobrazić sobie ogrom zagłady w tym miejscu. Problem żydowski w mojej świadomości zaistniał wyraziście dopiero po marcu 1968 roku. Od tamtej pory miałem okazję poznać rozmaite osoby znaczące w moim życiu, których historie osobiste i poglądy zawierały także odniesienia do narodowości żydowskiej. Poza tym literatura pozwoliła mi pełniej ich poznać. Wiele lektur szkolnych aż do Ksiąg Jakubowych Olgi Tokarczuk. Mieszkałem w akademiku przy ul. Zamenhofa w Warszawie, prawie codziennie widziałem Pomnik Bohaterów Getta na Muranowie, gdzie obecnie tuż obok zbudowano Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. I co tutaj więcej dywagować na ten temat, niemal codziennym pokarmem jest Pismo Święte a przegląd najznakomitszych postaci w dziedzinie nauki, kultury i sztuki – powala. Musiałem też przełknąć pigułkę z Jedwabnem, tak jak wczuwam się w sytuację tych Polaków, którzy ratowali Żydów z narażeniem własnego życia. Tak, Jurku, twoja książka jest do przeżycia. Doceniam w niej twoją zdolność uchwycenia charakterystycznego sposobu wyrażania się i myślenia Żydów. Pozwolę sobie przytoczyć jeden z tekstów Jurka Jankowskiego Te ciastka są pycha :
Poproszę o bilet do Davos
Jak to nie ma?
Skoro nie ma
o poproszę samolot
razem linią lotniczą
Potem jeszcze pojadę do Krynicy
i Karpacza
Dajemy sobie radę
damy i wam radę
Trzeba się uczyć
Ano właśnie. Przenoszę was zatem do trzeciej sali moich doznań, w której spotkałem się sam na sam z Księciem Harrym. Oczywiście, już po kilku stronicach książki, o lekkiej, potoczystej narracji, musiałem się dowiedzieć, jak Książę Harry został tak dobrym pisarzem. Jego ghostwriterem był J.R. Moehringer* . Znakomicie wykonał zadanie, ale możemy zapomnieć o jego udziale w całym przedsięwzięciu, by móc bez żadnych zahamowani śledzić historię życia i rozwój świadomości członka rodziny królewskie Wielkiej Brytanii, Księcia Harrego. Lektura Tego drugiego wciąga tak, że pięćset stron (przekładu dokonało pięciu tłumaczy, aby sprostać niecierpliwości polskich czytelników wyczekujących na książkę w języku polskim) połyka się jak najbardziej ekscytujący kryminał albo książkę sensacyjną do poduszki.
Tymczasem Harry zaskoczył mnie nie tylko opowieścią, która sama w sobie wydaje się być świadectwem prawdy, ale też aurą jego życia; wydało mi się bardzo bliskie mojej mentalności. Różni nas prawie wszystko, ale jednoczy jakiś wysublimowany smak życia, jego perypetie mogłyby być moimi, dlatego czułem się bardzo dobrze w trakcie lektury. Wczuwałem się także w jego odniesienia do rodziny (królewskiej wprawdzie, lecz bez wątpienia rodziny). Razem z nim nie mogłeem zgodzić się z rozbuchanym sposobem działania prasy dla sensacji i zysku. Musiał być na tym tle mocno naznaczony faktem tragicznej śmierci matki Diany w paryskim tunelu, zaszczutej przez paparazzich. Przez całą autobiografię wątek ten snuje się niby nić przewodnia. Lektura konieczna, a do wątku paparazzich jeszcze wrócę.
Dożyliśmy epoki, w której dominującą rolę przejęły komunikacja cyfrowa i kultura obrazkowa. Kto wie, czy właśnie nie skończył się okres międzyepoki. O jej istnieniu, jako zjawisku kulturowym, rozpisywał się wcześniej Melchior Wańkowicz. Wojna światowa i powojenne zawieruchy społeczno-polityczne, przyspieszający rozwój technologiczny wreszcie zaowocował w naszej teraźniejszości. I już nie da się cofnąć. Próbuje ratować niszową dziedzinę kultury, jaką jest literatura, a szczególnie poezja – Andrzej Walter we wspomnianej wcześniej książce Poezja mi wszystko wyjaśniła. Sam niejednokrotnie dawałem wyraz swojemu przekonaniu, że wszechobecna w masowej kulturze piosenka (powiedzmy to, najczęściej byle jaka), dominacja obrazu filmowego, zwłaszcza filmów sensacyjnych i kreujących przemoc, wyłączenie się ludzi, nie tylko młodocianych, z rzeczywistości na rzecz przestrzeni wirtualnej w smartfonach – prowadzić będzie do jałowienia człowieka. A może nie? Być może ukształtuje się nowy typ jednostki społecznej, tak samo cenny w obecnych i przyszłych pokoleniach, jak my i nasi poprzednicy w świecie minionym.
To, co najbardziej mi doskwiera współcześnie to wszechobecny, nachalny, nie stosujący się do norm zdroworozsądkowych przekaz reklamowy, za który każdy z nas musi zapłacić (nie ma nic za darmo) wyłącznie z woli zarządów rozmaitych koncernów. Im większy, bardziej ogólnoświatowy, tym cięższą artylerię wytacza do obiegu w komunikacji społecznej i kulturowej. Gdy otwiera się blok reklamowy w TV, dostaję białej gorączki. Jedynie co mogę – to wyciszyć. Ale jak śledzić wzrokiem informacje zamotane w rozmaite obrazki i filmiki na stronach wyszukiwarek internetowych, Google czy Facebooka. Do tego wszystkiego należy dopisać notę na temat najbardziej plugawego – obok zmasowanej prostytucji – zawodu świata: paparazzi. To oni wyrywają z ludzi pokrzywdzonych – rozpacz, aby się mogli nią „napaść” czytelnicy prasy, internauci i telewidzowie. Te obrazki powodują intensywniejszy przepływ kasy, bogacenia się nachalnych poszukiwaczy sensacji z aparatami fotograficznymi w rękach (nie ma to nic wspólnego z pracą reportażystów, skądinąd bardzo pożytecznych dziennikarzy). One prowadzą do wzrostu majątku na kontach korporacji medialnych.
Paparazzi stali się zmorą niejednej osoby publicznej, a Książę Harry doskonale opowiedział to w swoje biografii. Jego najwcześniejszą traumą stała się śmierci matki, zaledwie trzydziestosześcioletniej Diany, podczas wypadku w paryskim tunelu Alma** . Od tamtego czasu w chłopcu pozbawionym matki w tak tragiczny sposób, narastało zagrożenie związane z publicznym charakterem jego pozycji, jako członka rodziny królewskiej. Z opowieści snutej w pamiętniku wiemy, że Pałac ani członkowie rodziny nie byli dostatecznie zdeterminowani aby przeciwdziałać nagonce z powodu poszukiwania sensacji wysoko cenionych przez właścicieli mediów. Nie było także dostatecznie skuteczne państwo brytyjskie wraz ze swoim wymiarem sprawiedliwości. Tutaj interesuje mnie jednak to, co przeżywał Książę Harry.
Nie przepadałem za tym, że po przebudzeniu znajdowałem swoje zdjęcie na pierwszej stronie tabloidu. Przede wszystkim jednak niw potrafiłem znieść odgłosu robienia zdjęć. To kliknięcie, ten potworny dźwięk, znad mojego ramienia albo zza pleców, albo z obrzeża mojego pola widzenia, zawsze mnie triggerował , zawsze sprawiał, że serce zaczynało mi walić.
I dalej opowiada:
Byłem w bardzo, bardzo złym stanie.
Paparazzi skądś to wiedzieli. W tym mniej więcej czasie zaczęli wpadać na mnie z apa-ratami, specjalnie starając się mnie sprowokować. Ocierali się o mnie, klepali, szturchali albo po prostu przywalali mi w nadziei, że coś wywołają, że wezmę odwet, ponieważ w ten sposób powstałoby lepsze zdjęcie, a co za tym idzie – więcej pieniędzy wpłynęłoby do ich kieszeni. Mo-ja fotka w 2007 roku była warta około trzydziestu tysięcy funtów. Zadatek na mieszkanie. Ale fotka ze mną w ataku agresji? Mogła być warta tyle, ile zadatek na dom na wsi.
Mogę tylko składać dzięki, chociaż nie wiem komu, że nie mam jakiejkolwiek pozycji, aby chcieli za mną podążać paparazzi. Ale mam jednak to poczucie solidarności z osobami napastowanymi, że chcę dać wyraz mojego oburzenia wobec takich praktyk. Ilekroć widzę na ekranie obnażoną przez paparazzich rozpacz – w duszy czuje gniew i współczuję „pochwyconej” w potrzask osobie.
Może wystarczy na ten temat. Wiele jest podłości wokoło. Wojen i wojenek. I cierpienia, którego sprawcami zawsze są ludzie.
___________________
* John Joseph Moehringer (ur. 7 grudnia 1964 w Nowym Jorku) – amerykański pisarz i dziennikarz. Dzieciństwo spędził w Manhasset. W 1986 ukończył studia na Uniwersytecie Yale. Na początku kariery dziennikarskiej był pracownikiem The New York Times, później długoletnim dziennikarzem Los Angeles Times. W 2000 roku został uhonorowany Nagrodą Pulitzera. W 2005 wydał autobiograficzną powieść Bar dobrych ludzi (ang. The Tender Bar), w której opisał swoje dzieciństwo i dorastanie.
** 31 sierpnia 1997 o godz. 0:24 w Paryżu, W140, Mercedes-Benz S 280 uderzył w 13. filar tunelu Alma. Samochód, wiozący księżną, uciekał przed paparazzi w trakcie drogi z hotelu Ritz Paris (własności Mohameda Al-Fayeda) do apartamentu przy ulicy Arsène Houssaye. Kierowca Henri Paul i Dodi Al-Fayed zginęli na miejscu. Ranni zostali: Diana i ochroniarz Dodiego, Trevor Rees-Jones. O godz. 1:00 w nocy księżna została przewieziona do szpitala La Pitié-Salpêtriére, gdzie ratowano jej życie i zdrowie. Obrażenia wewnętrzne okazały się jednak zbyt rozległe, a księżna zmarła w niedzielę, 31 sierpnia 1997 o godz. 4:00 mając 36 lat.