Zaciskam w ręce kamyk. Stąd bliżej
na dopieszczenie słowa, które nie padło.
Pustka wypełnia się obrazem z granatowym
tłem. Mogę uwydatnić punkty z nadzieją.
Na dobre za późno. Zimą słońce wschodzi wolniej.
Układanie planów płynie w krwiobiegu. Bez nich nic
nie żyje. W sekundzie zawieram godzinne analizy.
Słowa, milczenie, gest i bezruch. Powietrze
unosi beryl i imię, które miałam odzwierciedlać.
Tabaczkowy blond odbija się w lustrze.
Taktownie zaczesuję brązowe włosy, przymykam
oczy dla niedookreślenia. Wypełniam białym, dalekim
jak Droga Mleczna. Czasem ją przecinam.
Wzrok wyjęty ze starej szuflady. Pnie się w górę,
tam, gdzie rodzą się i umierają gwiazdy.
Moja wciąż ze światłem, jego połową.
Bogusława Matusiak