Na brzegu
trwam
niewidoczny
między krzewami
derenia i cierni.

Za rzeką pastuch
patykiem
drąży jaskinię
w ziemi,
ale nic nie ma
do ukrycia.

I bezgłośnie
woła
do stada
niedosłyszalny
przez wodę.

Stado
odchodzi
za następny pagórek
jakby w drodze
tonęło.

Pastuch
wychodzi z jaskini
zadowolony
podąża
za nim.

A mnie boli
samotność rzeki
pod stopami
jakby cierń
przebijał
oko
na wylot.