Wokół liście
zamierają wiszą
pod powieką kołyszą
Mokną kobierce
miękkie cicho lgną
w chłonnym podwzgórzu
W ulistnionym oknie
ślepy ślad kropli na szybie
rozszczepia źrenicę
I nic
nie porusza odrętwiałych gałązek
wyszczupla palców przy skroni
Tu nawet śmierć za białym płotem nie stoi
ani pragnienie światła nie rozprasza mocy
usypiającej w piewcy