Gdy uśmiech skrywał cień
wilgotną twarz tulił
nieskrępowany świt
nie pytała o wczoraj
jaśniała
deszcz trwonił kolory
miała siebie tyle
ile nazbierały dłonie
by smakować jesiennienie
powoli zamykała okna
zieleń pachniała ziemią
Na orkiszowych polach
nie czujesz pragnienia
bezmyślnie idziesz
chcesz dopiąć
na ostatni guzik skrzydła powiekom
nie godzi się
wepchnąć co popadnie
oczy dostrzegą
prawdziwość niezwykle cielesną
przyszpilona
pół żartem
zamykasz życie w cudzysłów