Esej osobistego przeżywania. Część pierwsza.
Krzysztof_Gasiorowski_Fot_M_Kubik
Moja wola, zmysły i umysł są aktywne, gdy wielu zamilkło. Niczego więcej nie stworzą, nie mogą zmienić, skorygować ani odwołać. Ich ciał nie ma lecz nieobecność fizyczna nie jest końcem ducha. Objawia się on w dziełach namacalnych, dotykalnych – katedrach, wieżach, mostach, obrazach, narzędziach albo została zaklęta na stronicach wypełniających przestrzenie bibliotek lub podręczne półki. A nawet obecność w zwłokach ‒ barw / dźwięków / zapachów / nawet – zapominań, jak zauważył nieżyjący już poeta Krzysztof Gąsiorowski w jednym ze swoich wierszy młodzieńczych. Celnie, bowiem w kilak lat później znalazł wiersz P. Celana, który w tłumaczeniu F. Przybylaka cytuję :
Słowo – no wiesz
takie zwłoki.
Daj nam je umyć,
daj nam je czesać, daj nam ich oko,
zwróć ku niebu
Mam upodobanie do odsłaniania i projekcji żyć dokonanych.
Podróż w głąb minionego życia idąc drogą spuścizny literackiej zaczynam zazwyczaj od ostatniego etapu. O czym myśli, co czuje, co wyznaje poeta bliska krańca? Krzysztof Gąsiorowski w ostatnim ze swoich tomów MOJA STARA MASZYNA DO PISANIA I PANIENKI NA IMIENINACH (2009) zastanawiał się:
starałem się dowiedzieć
o co tu w ogóle chodzi
o co tu tak chodzi
tam i z powrotem
tam i z powrotem
A w wierszu trenuję zamykającym zbiór jego poezji tomie Liryka pisał:
Wbrew temu co widzimy –
błyskawica tryska z ziemi w chmury.
Ja też chciałem spadać do góry.
Bliższe są mi upadki
niż pławienie się we wzniosłościach.
Ulegałem złudzeniom, bo nie miewałem
nadziei; biegłem do tyłu. Pisałem wiersze,
piłem, szukając zachwytów (większość
mnie pominęła, acz niektóre zległy).
Poeta przeżył, więc patrzy wstecz, docieka znaczenia. I stwierdza:
Zestarzałem się, przysypiam: trenuję
w śmierci. Albo nie mogę zasnąć, męczę się:
trenuję nieśmiertelność.
Zawsze umieramy
w niewłaściwym momencie. Przeważnie
za wcześnie, niekiedy za późno. Będzie,
co nie będzie.
Ale było. Wiele zdarzeń, wiele skojarzeń, wiele radości i smutków, wiele tekstów. Te wciąż żyją i mają się świetnie. Nawet jako zwłoki po
Copyright by Małgorzata Bocheńska, Projekt okladki Lech Robakiewicz
Cofam się więc do początku drogi o 60 lat wstecz, do lat sześćdziesiątych XX wieku, kiedy niespełna trzydziestoletni poeta wydał swój tomik młodzieńczy. Młodzieńczy, bo wiersze w nim przybrały karkołomne formy wersów i zwrotek rozstrzelonych na stronach. Tak się pisało, pamiętam dobrze chęć lokowania w „przestrzeni” kartki słów nie zawsze od lewego brzegu lewej strony, a nieco dalej, albo wręcz na wygnaniu. Forma tekstu była szczególną manifestacją poetycką, nowoczesną wersyfikacją, za którą powinien podążać zaintrygowany czytelnik.
Spójrzmy jak wygląda końcowy fragment wiersza stara kobieta:
(…) chrząszczyk lęku trzeszczy
skrzypi suchymi powiekami
tak potrzebuje do miłości
jednej
nawet pęknięte
łzy
stara kobieta
co gryzie deski
własnego konfesjonału
Czy pozbawienie tekstu tych odstępów zmieniłoby sens wiersza? Prawdopodobnie nie. Ale tak po młodzieńczy zapisany ma swój urok, chociaż zmusza czytelnika do wzrokowej gimnastyki. Zresztą w dalszych tomach Gąsiorowskiego nie ma już tego rodzaju „wycieczek” po stronicach.
O wczesnym pisarstwie poety wymownie także świadczą metafory odrzeczownikowe, tak bez litości tępione we współczesnej poezji. Pierwszą z brzegu odnajdujemy w przytoczonym powyżej tekście: chrząszczyk lęku. W tomiku PODJĘCIE BIELI (1962) spotykamy tego rodzaju konstrukcje w znacznej liczbie:
źdźbła gwiazdy, płatek szeptu, białe fontanny rączek, chusta twarzy, pióropusz szalup, wielkie drzewo morza, palców oset, stoki gwiazd
Mniejsza o nie, chociaż fakt, że Krzysztof był starszym kolegą – dzieli nas 11 lat, czyli pól pokolenia – wolałbym od początku czerpać z „wzorca”. Jednak musiał mi wystarczyć duch Hybryd i jego „orientacji”, który pobudzał.
Idę dalej Jego drogą. A kiedy tak wędruję przez wzgórza tomu drugiego BIAŁE DORZECZE (1965 – też lata wczesne – przypisek mój) docieram do Tristana i Isoldy, i mam kolejną potyczkę z nadmiarem metafor: w kredzie twoich włosów i Tlenu owad wyszczerbił nam skrzydełka ust. Zżymam się znowu klucząc pośród tekstu Ziemi, zarośli ciężaru, zamieci skóry, pomostów ciszy i płaszczy horyzontu, lecz wybaczam, bo urzekł mnie pierwszy fragment[1]:
Zastąp mnie wyobraźni – szybkości nieruchoma
Czas należy przebrnąć wszerz
Człowiek jest jak w śniegach roztrwoniona owca
którą własny cień – skazał
Oddaję wam ten wiersz – mój cień
: cień wlecze psa poprzez nowe nazwy słońca
Tak, musiałem odkryć ten fragment, ponieważ zapowiadał go pierwszy wiersz tomiku owad[2], jakże trafnie złożony i poruszający:
Nie było tutaj nic
Nawet pusto nie było
Nawet miejsca
Ale spod niewidzialnej
zasłony
- zaczął się owad… i rozwiązał
(…)
„Nie” było pierwszym słowem
i myśmy zostali
Słowo jest chwilą która nie wybacza
potrzeba jednak wiedzieć co się traci
Więcej już nie chcę poszukiwać w pierwszej odsłonie „spuścizny” literackiej K. Gąsiorowskiego. Omijam rafę miękkiego tupotu łez [3] i zaglądam do następnych szuflad hojnie otwartych w Liryce – wszak talent poetycki szlifuje się wraz z upływem czasu. No właśnie, jedna z zapowiedzi wielkości poety przycupnęła na końcu wiersza troje[4] w tomiku TONĄCE MORZE (1967)
Świat jest dopiero między mną a światem.
Twórczość ewoluuje, skupia się na rozmaitych odsłonach świata zewnętrznego i stanach wewnętrznego doczuwania:
Powietrze widzisz,
To wielkie milczenie głęboko w nas rozkorzenione.
Przejrzyj się ścianie,
Przejrzyj się w podłodze,
W stole, tapczanie, regale z książkami,;
Przejrzyj się w drzewach,
Które o świtaniu w ostrych profilach
Przechowują noc.[5]
Istnieją kobiety. Kobieta, która była całą moją nocą, Całą nocą, kiedy /Zysk przeliczamy i straty. // Teraz śpi, i chyba śni się snowi.[6]
Krzysztof Gąsiorowski był obecny w otaczającym świecie, i tym między nim a światem. Ale wciąż młody, około czterdziestoletni, na WYSPIE OCZYWISTOŚCI (1972) potrącał struny przemijania i śmierci. I wojna zapadłą w głowie i sercu wydalał przetworzoną w słowa. Ją, zagładę o imieniu Hiroszima[7], ją wlokącą za sobą sine warkocze / krematoriów[8]. Czy piękny jest świat Poety? Park pełen czarnych fontann. / Dziecko milcząco w kwiaty spogląda.[9] Właściwie wszystko dookoła to nic konkretnego[10]:
Tajemnicze i niepojęte przejścia
Między nikim i wszystkim.
Nic konkretnego.
Opisz to. Wystarczy,
Że jak ty i ja – jest.
Chociaż nie musi być.
Aż do końca, bo nawet latarnia[11] za oknem nie może zupełnie zatrzeć widoku, który wypełnia pamięć:
(…) na przemian jawią się
- światło i umarli. Światło i umarli,
na przemian.
Jak trawa i człowiek.
Za dużo śmierci, pomyślałem, gdy w kolejnym zbiorze wierszy BARDZIEJ NIŻ TY (1975) czterdziestoletni Poeta nie może uwolnić się od wieczności, cmentarzy, grobów, spraw ostatecznych. Kusiło mnie zadanie statystyczne o udziale tego rodzaju twórczości w całości, ale poniechałem ten zamiar. Cóż życie bez śmierci byłoby nieprawdziwe. Dlatego
w wierszu i ktoś z tego mroku[12], gdy kochali się wtedy:
Zobaczyłem: poza drzwiami,
na horyzoncie dnia
już czeka na mnie
las z jego wiecznym wieczorem
i ktoś z tego mroku(…)
Mimo wszystko, życia w osobliwym wymiarze polskiej rzeczywistości nie brakuje. Czwarta, Wyszliśmy / z fabryk i biur. Tłok i gwar. Wielkie / stworzenie porusza się // we wszystkich kierunkach / na raz : tłum[13]. I prawie natychmiast, bo w kolejnym wierszu nie można już pisać[14] znajduję pokrzepiającą konstatację Poety:
W sferze ducha,
poezja należy do sfery ducha,
„nie można już”…
zaczyna nas, a nie kończy,
życie jest bowiem
ważniejsze nawet od
własnej śmierci
Słowo „śmierć jest, ale zabite wszak wagą „życia”.
I już oto, czterdziestoletni dojrzewa jako poeta, przeżywa WYPRAWĘ RATUNKOWĄ (1980) i w niej odkrywa nową jakość swojego pisarstwa – poezję wysokiego lotu, jak u tych zmysłowych jaskółek, co jakby / przed burzą czarną / rysują różę / na dotykalnym wieczorze / twych włosów (…)[15]. Od samego początku tego tomu czuć powiew magicznej liryki i czytając kolejne odsłony przeżyć, dotykamy prawie nienamacalnego, nawet gdy tuż obok rzeczy są dotykalne i realne.
Za oknem
z szybkością i łoskotem
odrzutowego samolotu wyprzedził nas
listek brzozy I stał się
małym żółtym żaglem
płyniemy pod nim czółnami
rozmowy[16]
Przemieszczam się pomiędzy małymi światami wierszy, raz zaglądam nocą przez okno w nieodległą przeszłość i widać rzeczy niewidzialne, i jak Autor Patrzę podwórko / wojny[17]. Z tego pierwszego świata mniejszego od świata beze mnie[18] trafiam na kilka stron wcześniejszej pozostawione ślady[19] ‒ płonący tankowiec udaje jesień w górach, zerwane samoloty, węże i ślimaki / szos, z jaskiń cieknie srebrzysty potok i niesie liście twarzy gwiazd / filmowych. Świat staje się metaforą:
Cicho prószy
papierowy śnieg. Tak niewiele
a spóźniliśmy się:
na białych pustyniach
książek i gazet jeszcze czernieją
drobne ślady naszych stóp.
Na koniec rozdziału Krzysztof Gąsiorowski zwraca się wprost do czytelnika, którzy zdołali przebyć szlak „bojowy” wierszy, tytułując tekst po ‒ słowie[20]:
Już przeczytałeś, ale
nie ma ich, nie ma jeszcze.
(…)
kiedy już spróbujesz – jakby
od siebie – myśleć je,
mówić, chociażby w milczeniu, tak,
wtedy już są…
I są tylko na tyle,
na ile – są twoje, te
wiersze.
Stały się moimi, to wiem wreszcie. I mogą też być twoimi. Czytajcie Gąsiorowskiego.
Koniec części pierwszej.
[1] s. 55
[2] s. 35
[3] s. 62, płacz zza ściany
[4] s. 78
[5] s. 80, na ciężkim skrzydle…
[6] s. 79, która była
[7] s. 89, zwycięzca spod Hiroszimy
[8] s. 90-91, próba
[9] s. 104, pory roku
[10] s. 105
[11] s. 107
[12] s. 124
[13] s. 128, czwarta
[14] s. 129-130
[15] s. 147, czytaj powoli / jakby każda cząstka wiersza była ostatnia
[16] j. w. s. 148
[17] s. 154,
[18] s. 152-154, pierwszy świat mniejszego od świata beze mnie
[19] s. 138-139
[20] s. 155