Księgi Jakubowe przybliżają nieco literackich i quasi naukowych faktów z naszej historii.

Nowe Ateny to jedna z pierwszych polskich encyklopedii powszechnych, której autorem był Benedykt Chmielowski. Encyklopedia miała dwa wydania, pierwsze w latach 1745–1746, drugie, uzupełnione i rozszerzone, w latach 1754–1764. Wiadomości obejmujące kilkanaście dziedzin wiedzy twórca dzieła zaczerpnął od ponad stu autorów, począwszy od starożytnych, np. Pliniusza Starszego, aż po sobie współczesnych; wiele z nich opatrzonych jest komentarzem autora, w innych autor powołuje się na wybitne osobistości antyku, by firmować własne spostrzeżenia.Nowe Ateny
W drugiej połowie XVIII w. Nowe Ateny zostały poddane zdecydowanej krytyce i dziś bywają cytowane jako przykład ciemnoty czasów saskich. Korzystniejszy obraz przedstawia w swoich opracowaniach Wojciech Paszyński. Dowodzi on, że chociaż dzieło nie jest szczególnie prekursorskie na tle ówczesnej nauki europejskiej, należy jednak do prac bardzo wartościowych. Chmielowski nie był bezkrytycznym kompilatorem, ale twórczym autorem, prekursorem niektórych współczesnych form dziennikarstwa. Nie można mu odmówić wielkiej erudycji i talentu pisarskiego. Autorzy, z których korzystał uczony, stanowili elitę nauki XVI i XVII wieku. W Nowych Atenach znajduje się m.in. pierwsze zestawienie dat dotyczących historii Polski oraz informacje o ówczesnych bibliotekach i akademiach. Chmielowski miał także podejście empiryczne i na drodze eksperymentu starał się udowodnić wiele teorii. Paszyński wskazuje, że na dziele wychowało się pokolenie twórców Konstytucji 3 maja,(informacja ta podana przeze mnie w maju jest bardzo na czasie) a autor wykazał się talentem językowym i publicystycznym, dostarczając inspiracji nadchodzącej epoce oświecenia.
W Księgach Jakubowych Olgi Tokarczuk autor Nowych Aten pisał list skierowanym do Elżbiety Drużbackiej, a ona wysłała doń odpowiedź.

Elżbieta Drużbacka (z domu Kowalska), ur. około 1695 lub około 1698–1699, zm. 14 marca 1765 w Tarnowie) – polska poetka epoki późnego baroku, zwana przez współczesnych "słowiańską Safoną" i "Muzą sarmacką". Utwory Elżbiety Drużbackiej docierały początkowo do czytelników jedynie w odpisach. W 1752 roku bracia Załuscy: biskupi Józef Andrzej i Andrzej Stanisław, twórcy biblioteki Załuskich wydali tom pod tytułem Zbiór rymów duchownych, panegirycznych, moralnych i światowych..., zawierający trzy poematy (w tym najbardziej do dziś znane Opisanie czterech części roku, pierwszy polski poemat opisowy), powieść fantastyczną Fabuła o książęciu Adolfie oraz drobne wiersze i powiastki alegoryczne. Było to jedyne wydanie dzieł Elżbiety Drużbackiej, które ukazało się za jej życia. W 1769 roku wydano jeszcze Historię chrześcijańską księżnej Elefantyny Eufraty oraz pojedyncze utwory w zbiorach poezji i czasopismach. Rękopisy poetki, przechowywane w Bibliotece Krasińskich uległy zniszczeniu w czasie powstania warszawskiego.
Twórczość Elżbiety Drużbackiej była wysoko ceniona przez Udalryka Radziwiłła, Ignacego Krasickiego i Hugona Kołłątaja. Charakteryzowała ją niezwykła w czasach saskich naturalność, prostota stylu i czystość języka wolnego od makaronizmów.
Zatem kilka uwag ks. Chmielowskiego na temat pisarstwa, a następnie poetki Drużbackiej.

Ksiądz Chmielowski do Elżbiety Drużbackiej

Wino Waćpani nadeszło i bardzo mi ono smakuje. Pijam je wieczorem, kiedy oczy już zmęczone i do pracy się nie nadają, za to patrzę sobie w ogień i winem Waćpani się raczę. Z całego serca za nie dziękuję, jako i za książki Waćpani z poezjami.

Mnie ze wszystkich wierszy Waćpani podoba się ten, który chwali lasy i życie na osobności, z tym to się zupełnie zgadzam. Nie chwalę wierszy o miłości, tych rzeczy ani nie rozumiem, ani nie mam na nie czasu i z racji stanu mojego duchownego nie przystoi mi takimi płochościami się zajmować. Całe to ludzkie miłowanie zbytnio się ceni i łatwo je wyolbrzymia i zdaje mi się czasem, że ludzie tym się zajmując, co innego mają na myśli, i że ta „miłość” to jakaś metafora, której ja pojąć nie mogę. Może tylko kobiety mają do niej dostęp albo zniewieściali mężczyźni. Czy chodzi o Caritas, czy raczej o Agape?
Podziwiam JWPanią za to, że tak sama z siebie poezje toczy, niby piwo z beczki. Gdzie się to u Waćpani wszystko mieści? I jak to jest, żeby tak z głowy brać te wszystkie piękne zdania i pomysły? Moja praca, Droga Dobrodziejko, jest zgoła innej natury. Ja nic nie zmyślam, daję quintę esencję z kilkuset autorów, których sam od deszczki do deszczki przeczytałem.

Ty, Waćpani, jesteś zupełnie wolna w tym, co piszesz, a ja stoję na gruncie tego, co już napisane. Ty czerpiesz z imaginacji i serca, skrupulatnie sięgasz do swoich afektów i przywidzeń, jakby do jakiej portmonetki, i już rozrzucasz wkoło złote monety, już nimi pobłyskujesz, wabiąc gawiedź. A ja nic tu od siebie nie dodaję, jeno kompiluję i cytuję. Źródła skrupulatnie znaczę, dlatego wszędzie umieszczam to „teste”, czyli sprawdź, czytelniku, tam czy sam, sięgnij po książkę matkę i zobacz, jak się wiedza plecie i przeplata od wieków. W ten sposób, gdy przepisujemy i cytujemy, budujemy gmach wiedzy i rozmnażamy ją jak moje warzywa czy jabłonki. Przepisywanie jest jak szczepienie drzewka; cytowanie – jak wysiewanie nasion. I wtedy niestraszne nam pożary bibliotek, potopy szwedzkie, żaden ogień Chmielnickiego. Każda książka to szczepka nowa wiedzy. Wiedza powinna być użyteczna i łatwo dostępna. Wszyscy powinni mieć podstawy nieodzownych nauk – i medycyny, i geografii czy magii naturalnej, i winni wiedzieć to i owo o religiach cudzych i państwach. Trzeba znać przewodnie pojęcia i mieć je w głowie uporządkowane, bo et quo modo possum intelligere, si non aliquis ostenderit mihi?[9] Mój czytelnik musiałby wielkie przewracać wolumina, skupować biblioteki, a tu dzięki mojej pracy masz Waćpani bez multa scienda

Często się jednak zastanawiam, jak coś opisać, jak sobie z takim ogromem poradzić? Czy wybierać tylko fragmenty i tłumaczyć możliwie najwierniej, czy streszczać wywody pisarzy i zaznaczać tylko, skąd są wzięte, żeby dociekliwy czytelnik mógł trafić do tych ksiąg, jak się znajdzie w dobrej bibliotece.

Bo martwi mnie to, że jednak streszczanie czyich poglądów nie do końca oddaje ich ducha, bo gubi się językowe nawyki autora, jego styl, nie streszcza się ani humoru, ani anegdoty. Więc takie kompilacje są tylko przybliżeniem, a gdy potem jeszcze kto streści streszczenie, to już naprawdę robią się z tego same fusy, i w ten sposób wiedza staje się jakby wyciśnięta. I nie wiem, czy to raczej wygniotki, jak te owoce z wina, z których już wyciągnięto wszelką essencyję, czy – odwrotnie – aqua vitae[10], kiedy to destyluje się coś bardziej rozwodnionego, słabszego, w sam spirytus, samego ducha.

Chciałem właśnie takiej destylacji dokonać. Żeby czytelnik nie musiał po te wszystkie książki sięgać, które u mnie stoją na półkach, a jest ich sto dwadzieścia, ani po te, które w odwiedzinach będąc po dworach, pałacach i klasztorach, sczytywałem i obszerne robiłem z nich notatki.

Nie myśl, Pani Dobrodziejko, że ja wyżej stawiam moje starania niż poezje Waćpani i romanse. Twoje ku rozrywce są pisane, moje zaś ku nauce pożytecznymi się zdają.

Moim marzeniem wielkim jest, aby kiedy ruszyć w peregrynację daleką, ale nie myślę o Rzymie czy innych egzotycznych miejscach, tylko o Warszawie. Tam udałbym się od razu w jedno miejsce – do Daniłowiczowskiego Pałacu, gdzie bracia Załuscy, Twoi wydawcy szlachetni, bibliotekę zebrali z tysięcy woluminów i dostępna jest ona każdemu, kto zechce i umie czytać...

 

[9] (łac.) Jakże mogę rozumieć, jeśli mi nikt nie wyjaśni? (...) wielkiej fatygi
[10] (łac.) „woda życia”, okowita
[11] (niem.) śmieszne, nasi bracia dostali miejsce

Pani Elżbieta Drużbacka
do księdza Chmielowskiego,
czyli o doskonałości form nieprecyzyjnych

...wysyłam Jaśnie Wielebnemu Księdzu Dziekanowi moje tomy i może Twoje bystre oko znajdzie w nich coś więcej niż samą płochość świata, aby bowiem wyrazić językiem cały ten jego ogrom, nie można używać słów zbyt jasnych i oczywistych ani jednoznacznych – bo wtedy się robi coś jak szkic piórkiem, przenosi się go na białą powierzchnię czarnymi kreskami. A słowa i obrazy muszą być giętkie i wieloznaczne, muszą migotać, muszą mieć w sobie wiele sensów.

Nie to że wysiłków Twoich, Przewielebny Księże Dobrodzieju, nie doceniam, wręcz przeciwnie, jestem pod wielkim wrażeniem ogromu Twojej pracy. Ale mam wrażenie, że radzisz się umarłych. Bo te księgi cytowane i kompilowane to jakby grzebanie po grobowcach. A fakty szybko stają się nieważne i tracą aktualność. Czy da się opisać nasze życie poza faktami, opierając się jeno na tym, co widzimy i czujemy, na drobnostkach, na uczuciach?

Staram się patrzeć na świat własnymi oczyma i swój język mieć, nie cudzy.

Martwił się Jego Ekscelencja biskup Załuski, że straci na mnie jako wydawca, i goryczą podlewał swe listy, a tu się okazuje, że cały nakład już wyprzedany, i jak się dowiaduję, szykuje się drugi. Przykro mi trochę, bo się teraz domaga ode mnie, bym własne wiersze wydane przez niego sama sprzedawała. Wysłał mi sto egzemplarzy, a że jego gnębią o pieniądze pijarzy z drukarni, to mnie kazał je zbywać. A ja mu napisałam, żem swych wierszy dla pieniędzy żadnych nie składała, ale dla zabawy i refleksji ludzkiej. Majątku dochodzić na nich ani nie chcę, ani nie umiem. Jakże to? Miałabym niczym handlarz jaki wziąć na wózek własne wiersze i po jarmarkach je za grosz oddawać? Czy wpychać je na siłę jakimś wielmożom i czekać ich łaski? To ja już sobie winem pohandlować wolę niźli wierszami.

Czyś dostał ode mnie przesyłkę, którąm przez jadących do Lwowa podała? A były tam filcowe papucie, cośmy je tu jesienią wyszywały, ja mało, bo źle już na oczy widzę, ale córka moja i wnuczki, a do tego słodycze suszone z naszego sadu, a to śliwki, gruszki, które lubię najbardziej, i baryłka mojego własnego wina z róży; uważaj, Ojcze, bo mocne. A przede wszystkim był tam szal piękny z kazimirku na zimne dni w Twojej samotni firlejowskiej. Pozwoliłam sobie dołączyć także tomik niewielki, którego jeszcze nie znasz, lecz gdyby na wagę położyć Twoje Nowe Ateny i moją dzierganinę, to rzecz byłaby oczywiście nieporównywalna. Tak to jest, że jedna rzecz dwu osobom wydaje się inna. Co innego myśli porzucony i porzucający. Co innego ten, kto posiada, i ten, kto jest posiadany. Ten, kto syty, i ten, kto głodny. Bogata córka szlachcica marzy o mopsiku z Paryża, a biedna córka chłopa – żeby gęś mieć na mięso i pierze. Dlatego tak piszę:

Dosyć tu będzie na mój rozum podły,
Nie potrafiwszy gwiazd na niebie zliczyć,
Przynajmniej w lesie dęby, sosny, jodły
Rachować, w tej się artmetyce ćwiczyć.

Twoja zaś wizja jest inna zgoła. Ty chciałbyś wiedzy jakby oceanu, z którego każdy zaczerpnąć może. I sądzisz, że człowiek wykształcony, gdy przeczyta wszystko, pozna cały świat, nie ruszając się z domu. I że wiedza ludzka jest jak księga, też ma swoje „deszczki”, granice, więc całą ją można streścić i wtedy stanie się dostępna każdemu. Taki cel Ci chwalebny przyświeca i zatom Ci wdzięczna jako czytelniczka Twoja. Lecz swoje wiem.

Mały świat – człowiek żywy: tam niebo, gdzie głowa,
Zmysły – planety, rozum – Słońce, przy tym słowa.
Błądzi świat, na nim człowiek: niebo się obraca,
Śmierć od wschodu na zachód dzień nocą dotłacza.
Gdyby odmienna Luna niewiast nam nie dała,
Świat by nie stał na nogach, cóż by głowa miała?

Ot, powiesz – nieprecyzyjne, czcza gadanina. Pewnie będziesz miał rację i może cała ta sztuka pisania, Mości Dobrodzieju, jest doskonałością form nieprecyzyjnych...