Podjąłem trud nagrodzony. Mam dwa tomy Yvesa Bonnefoy’a POEZJE, które nabyłem od pani Ireny Doroz-Dąbrowskiej, wydawcy książki. Serdecznie Pani dziękuję. Za mną już lektura I tomu, więc zapadłem całym ciężarem w tom II. W gęstą, niełatwą poezję Autora obfitującego wyobraźnią albo dysponującego dostępem do świata, który czasem się przydarza. Tak jaki jemu się przydarzył. Świat zaskakujący, dający się objąć oczami przez życie utrwalone w poetyckim zapisie ale wynikający z emocji i intelektu Autora.

(...) zawsze
Prostując skrzydło niemożliwego
budzisz się z krzykiem.

Tak budzi się Rzeka, pierwszy poemat Ułudy progu.

Od pierwszych słów przekroczyłem próg niemożliwego do opowiedzenia świata, który rozporządza Bonnefoy’ em, daje mu do obróbki symbole dla poszerzenia ich znaczeń. Jak ziemska rzeka staje się nieziemską, jak przewoźnik, który wspierał się całym ciężarem o wiosło. Jego oparcie było gdzieś w głębi nienazwanych błot rzeki.

I już pomyślałem, czy Yves Bonnefoy jest współczesny, choć żyjący przecież. Czy może liczyć, że czytelnik zwracający się w stronę uproszczonego świata wszechogarniającej Sieci, pragmatyczny, wygodny, leniwiejący pojmie smak metafor, poetyckiego widzenia, skoro w tak wielu miejscach dochodzi do wyładowań ekspresji. Patrz! Patrz ze wszystkich sił. / O ziemio, ziemio / O, snopy blasku. Ale za chwilę mógłby stać przywódcą, zdolnym porwać miliony, jak od samego początku Ułudy progu:

Kołataj,
Uderzaj bez końca.

W ułudę progu.

W drzwi – zapieczętowane.
W pustą frazę.
W żelazo, budząc tylko
Te słowa, żelazo.

W mowę ciemną.

Tę, która jest tu,
Nieruchoma, czuwając
Przy stole, zastawionym
Znakami, światłami. A wezwana

Po trzykroć, nie wstaje.

Niesiony rzeką, porwany zostałem przez nurty ciemne, tajemnicze, urzeczony mową, coraz dalej, i głębiej.

Gdybym postępując w głąb słów i znaczeń, przestępując ułudę progu, próbował na wasz brzeg wyrzucić istotę dwóch kolorów, dwóch barek, ziemi i obłoków podjąłbym się niemożliwego prostowania skrzydła, które zagarnia coraz bardziej, wciąga i roztacza kręgi nowych doznań, następnych i następnych, w miarę jak odwracałem stronę za stroną. Każdego, kto przekroczył tom I i podąży przez dojrzałe lato w Ułudzie progu a zapewne i dalej, zrozumie, że znalazł się w przestrzeni nie do opowiedzenia, lecz dostąpił do skrytych komnat myśli i wyobraźni Autora. To on porusza wszystkie najzwyklejsze rzeczy przed nim i obok, przetwarza miejsce swojego istnienia, zaprzecza śmierci ostatecznej.

Jakiż wiatr z tamtej strony, niedosłyszalny
Sprawi, że zaszeleszczą?
Jakież dłonie niepewne,
Jakby coś odkrywały
Pochwycą, przekartkują
Cienie stronic?
(...)
Pij, jestem wodą, płonącą
Na torsie przypływu,
Tam, gdzie krągli się pierś
W odbitym lśnieniu gwiazdy.

Dwie barki:

(...) Patrz woda się mąci,
Lecz przez to kształty wydają się czystsze.
Dwa światy, który prawdziwszy – czy ważne?
Wymyśl mnie, a może mnie pomnóż
Na tych obrzeżach rozdartego mitu.

Ziemia:

Wszędzie, gdzie czas żłobi bruzdę,
Wszędzie, gdzie się ulatnia drogocenna woda
Idźmy ku sobie, tak, jak w końcu wszystko,
Wszystkie rzeczy i wszystkie zwierzęta,
Wszystkie bezludne drogi i wszystkie kamienie,
Wszystkie strumienie i wszystkie metale.

Obłoki:

(...) Jej oczy
Które się otwierają w otchłań jasnej smalty,
Są gromem, ale gromem uśmiechniętym,
Jakby sen przymuszona ścigać w jałowym strumieniu
I nagle w dziewiczym pisaku odnajdując złoto,
Zamyśliła się i uległa. (...)
Wchodzi po stopniach godziny, która się przetacza
W podmuchach, bo niebo się zmienia, ciemność nadciąga,
I omdlewa tam, gdzie w ościeżach muzyki,
Czeka je noc rozgwieżdżona.

W ostatnim poemacie Ułuda progu zatytułowanym Rozproszone, niepodzielne Poeta akcentuje Tak, akceptację, przyzwolenie, zgodę na. Tak zostało powiedziane w 38 wersach. Na różne okoliczności, rzeczy istotne, dziejące się i stworzone. Jak w całym dziele poetyckim tak i tu pojawiają się rzeczy i zjawiska nowe, Poeta je waży i porzuca, i znowu powraca ukazując je w coraz to innej odsłonie. Gdy doznaje się obecnych przed oczyma i wyobrażonych w głowie, ich poprzednie stany, ich iluzje, nie są już ważne. Teraz doznajemy na nowo rzeki, wody, ziemi, chmur, barek, jej, murarza, sowy pójdźki, lata, poranka i zmierzchu, czerwieni i snu.

Rozproszone, niepodzielne kiedy czytałem brzmiało we mnie jak muzyka, było symfonią albo koncertem, w którym wirtuoza grał pierwsze skrzypce.

Tak, nocą,
na górze, w naszej letniej sypialni
(...) nieokreślona
Jak gwiazda na szybie, brałaś w dłonie
Z nie wyśnionego do końca marzeni
W wirach kiełkującego świtu, różę snu,
Codzienną, tyle, że śmiertelną.
....................................
Tak, na ciało
(...) A w oknach liście wydają się bliższe,
W jaśniejszych drzewach. I owoce
spoczywają pod łukiem lustra. I słońce
Stoi jeszcze wysoko na stole
Tuż za kobiałką lata i kilkoma kwiatami.
.................................................
Słowa jak niebo
Dziś
Coś, co się gromadzi, rozprasza.

Słowa jak niebo,
Nieskończoność,
Lecz nagle cała w nietrwałej kałuży.

Do następnych stronic II tomu Poezji Yvesa Bonnefoy’a wrócimy.