Zagłębiłem wiosło aż po ostateczność*

Okadka
To jest możliwe, żeby bez zatrwożenia wejść / w głębinę samoistnego snu” – czytamy w jednym z utworów Grzegorza Trochimczuka z nowego poetyckiego tomu „Nieprzebrane rzeczy”. Czym może być w poezji „samoistny sen”, jeśli nie tym najbardziej brawurowym skokiem z bytu w niebyt, który najpierw rozgrywa się w świadomości. W wierszach obserwujemy oswajanie nieznanego i dojrzewanie do wejścia w nieznane, bo „Nieznane jest otwarte”. Bohater liryczny, zawieszony gdzieś pomiędzy bytem a niebytem właśnie, doświadcza niejako obu stanów jednocześnie. Uruchomione zostają w jego mentalnym wzrastaniu retrospekcje i podsumowania, cały mrok i jaskrawość życia. W takim byciu bez granic mieści się przeszłość i obecność, uświadomienie i nadświadomość. Ot, nieprzebrane rzeczy wsparte o pamięć.

Nie zawsze jednak pamięć swoje źródło ma we wspomnieniach, często jest podskórnym nurtem, który uruchamia się podczas kontemplowania przyrody i trwania z nią w jedności. Chwilami wręcz czuje się, że skały, ptaki, woda też niosą swoją pamięć, a „coraz bardziej zbliżając ku zachodowi” – uczą nas pieśni przemijania. Przyroda zawsze dostarczała wielu wdzięcznych metafor poezji, zwłaszcza tej poświęconej upływowi czasu. Chwila potrafi odezwać się echem „jak woń zabłąkana”. Z takich asocjacji w niezwykle ujmujący sposób skorzystał również Autor. Po swojemu uwikłał w nie poetyckie słowo i postawił niejako w stan wyższej świadomości.

Jak woń zabłąkana

Pojawia się olśniewając uplecionym słowem
pętla najniewinniejszych skojarzeń i zaciska gardło.
Trudno więcej zobaczyć aniżeli splot
zwisający z nieba błękitną kokardą.

Krew z początku jest biała, pienisty strumień
perli na zboczu, jakby z oczu płynął
coraz bardziej zbliżając ku zachodowi
– światłu kradnie ogień gasnącego słońca.

Nie mogę pozwolić aby mnie zatracił, więc
będę ciebie doświadczał zwolna, kroplami
opisując puchar. Oddzielę gorycz, dotrę
do samego źródła, co mnie tak uwodzi.

Misternie tkana jest w kolejnych utworach liryczna sieć wszelkich powiazań, odczuć, zapętleń i zapamiętań układających się w wielką refleksję o odchodzeniu. W utworach dzieje się niezbywalna zaduma nad bodaj największym z ludzkich doświadczeń. W kontemplacyjny stan samoistnie wpisuje się całość i całkowitość doznań. Wszystkie dni powiązane są z pierwszym i ostatnim. Trochimczukowe snucie własnej tożsamości przebiega w zadziwiająco wyciszonym tonie. Może dlatego, że indywidualna historia sprowadzona zostaje do bytu w jedności ze WSZYSTKIM; „Rozkosz wiecznego zespolenia / z istotą, marzenie poranne…”. „Idę od siebie do siebie” – konstatuje bohater i zatraca się w metafizycznej przestrzeni zespolenia materii z nieoczywistością. A próba uchwycenia nieuchwytnego jest tu wielce owocna.

Pastwiska niekontemplowane

Utraci, kto przyjdzie głodny a zechce najpierw klucz
przekręcić w przeszłości. Film z Al Pacino to nic
wobec szarego chłopca na czarno-białej taśmie z burzą,
która zerwała gałąź i straszy jej cieniem.

Lepiej iść po zielonej równinie, lepiej zboczem
coraz wyżej podążać po łakome kąski szczytu.
Kto tylko czyni, nie doceni zieloności, jedynie
przeżuje sycące listki.

Ilu z was przeszło niezatrzymanych, ilu wydarło trawy
z mojego boku, strzępy jeszcze drżą pod magicznym wiatrem.
Są podobne niestrawionym myślom, są wreszcie
sentymentalnym chwytem dla dobra sprawy.

Oba wiersze przytoczone w całości przynależą do otwierającego tom poematu „Zaczęło się od wygnania”, który liczy 34 utwory. Każdy z nich może żyć własnym życiem, lecz w zaproponowanym układzie i konfiguracji stanowi poemat, zwłaszcza że wyraźna jest w nim spójność tematyczna, dykcji i powtarzająca się architektura. Zaś wspaniałością konstrukcyjną jest to, że utwory stoją w zmyślnym szyku sugerującym swoistą koronę wierszy. A zatem: tytuł następnego wiersza jest wybranym fragmentem z wiersza poprzedzającego. Zabieg bardzo efektowny i stanowi zarazem przejaw wypowiedzi przemyślanej i utrzymanej w ryzach. Można się pokusić nawet o stwierdzenie, że struktura poematu jest odbiciem zależności, które obserwujemy w życiu. Każde zdarzenie zostawia w nas jakąś smugę, która się ciągnie i niekiedy odzywa w najmniej spodziewanym momencie. A gdy tych smug uzbieramy wystarczająco – wchodzimy w smugę cienia.

Brodziłem w rozmaitych stawach, z obłędem Turnera
tonąłem w nieznanym, nie mogłem z piersi wyrwać
ostu ani cienia, ale w tej zatoce okolonej siwą pogodą
pojmuję znaczenie nocy i prawdopodobieństwo dnia.
                                    („Wywabione z mrocznej nieoczywistości”, fragm.)

Poetyckie rozważania płyną lekko i w niewymuszony sposób – po prostu flow. I raz po raz dotykają metafizyki istnienia. Zupełnie jakby nadzwyczajny stan prowadził liryczne „ja”. Miałam nieodparte wrażenie obcowania z natchnionymi wierszami. Zapewne to dojrzałość (również warsztatowa) przyłożyła rękę do „stanu skupienia” tych harmonijnych wierszy o wnętrzach nad podziw klarownych.
Po wspomnianym poemacie następują jeszcze cztery inne części tomiku. Są to „Nieznany” z krótkimi prozami poetyckimi, „Iwy” – cykl wierszy o bliskim sercu OGRODZIE, który stwarzany jest co dnia wraz z bliską sercu osobą; „rośnie z truskawkami ciasto, siedzimy nad sadzawką, / koło myśli coraz prędzej naszą izbę miele // Kraino realna”. Natomiast traktat „Strumień” w swym podtytule ma: „krótka historia jednej świadomości”. Jest jeszcze zamykająca książkę część, złożona zaledwie z czterech wierszy, o wymownym tytule „Czas syty sobą”. Czy wiersze pomieszczone w tomiku przyjąć należy jako rozliczeniowe? – nie może być inaczej. Czy są samookreśleniem? – jak najbardziej. Ale przede wszystkim są obrazem naturalnego procesu zmiany postrzegania siebie i świata. Czym się to objawia? – wessaniem świata zewnętrznego do wnętrza; „Wszystko na zewnątrz utraciło realność”.
Mógłbym skrzesać ogień, lecz czuję powiew.
Niczego nie muszę, nawet się poruszyć.
Liść w dłoni kruszę i gubię w niebie. Ulatuje pył.
                                                                         („Powiew”, fragm.)

Kto sięgnie po tomik Grzegorza Trochimczuka i wniknie w mocno poetyckie „środowisko” wierszy, doświadczy czystych w swym tonie filozoficznych rozważań zestrojonych z pulsem natury.
Elżbieta Musiał

* Zagłębiłem wiosło aż po ostateczność i inne cytaty pochodzą z tomu „Nieprzebrane rzeczy”.
Grzegorz Trochimczuk, „Nieprzebrane rzeczy”; GT, Warszawa 2021, s. 94; ISBN: 978-83-934938-9-0