Z Aldoną Borowicz poetką, eseistką i prezesem OWZLP rozmawia Wiesław Łuka

„Czy ja jestem poetką? – tego nie wiem...” – usłyszałem to wyznanie w Domu Literatury. Jest to kokieteria, czy poczucie twórczego niespełniona?

Nie ma we mnie kokieterii. Ale nie mnie oceniać, czy jestem poetką.

A kto ma oceniać?

Czytelnicy.

My, czytelnicy oceniamy wartość intelektualną i artystyczną Twoich wierszy, ale że od kilkudziesięciu lat je piszesz, to chyba jesteś poetką?

Piszę bardzo mało, wydałam cztery tomiki, a to w czasach kiedy piszący ścigają się na ilość wydanych książek, może wywoływać zdziwienie (śmiejąc się). Nie będę teraz wyliczać klasyków, którzy za życia nie wydali ani jednej książki ani poetów – noblistów o bardzo skromnym dorobku ilościowym.

Jednak w licznych konkursach zbierałaś nagrody za poszczególne utwory, za debiutancki tom Monolog przed północą dostałaś stypendium twórcze im. Tadeusza Borowskiego, za Ogniem otworzę drzwi prestiżową nagrodę Witolda Hulewicza, wybitnego poety, rozstrzelanego przez Niemców w Palmirach. Ponadto piszesz recenzje poetyckie i eseje literackie – jest tego nie tak mało...

Mam świadomość, że mogłoby być więcej. Rzecz jednak w tym, że właśnie nie wiem, czy powinnam to wszystko wydawać, co napisałam i piszę. Niby mogę, ale bardzo uważam i długo podejmuję decyzję, co do publikacji. Postępuję inaczej niż wielu moich kolegów, którzy utykają wszędzie, co napiszą. A później się wychwalają, że napisali 3 tysiące wierszy. Ja nie liczę swoich wierszy – tych, które pozostawiam w rękopisach lub wyrzuciłam do kosza, bo one nie spełniły moich oczekiwań.

Jak to sprawdzasz? Czytasz je na głos?

Od tego trzeba zacząć, że nie zachwycam się nimi. One mi się bardzo szybko nudzą.

To po co piszesz?

Bo potrzebuję. To jednak nie znaczy, że mam się nimi zachwycać. Wolę, by się zachwycali czytelnicy. Kiedyś napisano do mnie prośbę, bym wybrała trzy własne (zaznaczono – najlepsze, które najbardziej lubię) wiersze do druku w czasopiśmie internetowym Szafa. Odpisałam wydawcom, że nie mam takich wierszy, a najbardziej lubię ten utwór, którego jeszcze nie napisałam, bo on jest dla mnie niewiadomą. Zaś to, co napisałam, stało się już tak odległe, że do tego nie wracam.

Bardzo mnie intryguje ten Twój samokrytycyzm...

Tak oceniam nie tylko własne wiersze. Jak wiesz, jestem także krytykiem literackim i dorobek kolegów też traktuję bardzo surowo. Przed ostatnią Warszawską Jesienią Poezji przyszedł kolega po fachu mieszkający w stolicy, ale należący do oddziału Związku Literatów w jednym z dużych miast. Prosił o zorganizowanie mu w Domu Literatury wieczoru poetyckiego. Pokazałam mu program naszej dorocznej Jesieni. On po jego lekturze stwierdził, że „tu nie ma dla mnie nic interesującego”. Zaproponowałam mu współudział w jednej z imprez poetyckich – odparł, że „nienawidzi kolegów piszących i nie lubi słuchać ich wierszy”. Pomyślałam sobie: Boże, jaka jestem szczęśliwa, że egotyzm jest mi absolutnie obcy.

Skromność jest cenną cechą, ale nawet ona w nadmiernym nasileniu może działać obezwładniająco – Ciebie nie obezwładnia?

Stawiam sobie poprzeczki bardzo wysoko. Może dlatego, że mam męża poetę i wiem, że muszę sprostać zadaniu, by nie mieścić się w tej części naszego środowiska, które w 80% procentach zobiektywizowanych ocen reprezentuje poziom bylejakości, zaś subiektywnie poszczególne jednostki szczycą się wysokim miejscem na parnasie; wydają tomiki za własne pieniądze i uganiają się za spotkaniami autorskimi.

To chyba zrozumiałe, że chcą konfrontacji z czytelnikiem; nie tylko zresztą poeci. Twórcy wszelkich dziedzin sztuki chcą konfrontacji z odbiorcą, bo taki jest sens tworzenia.

Ja jednak nie odstępuję od zasady, że nie wydaję tomików poetyckich za własne pieniądze. Natomiast nie unikam udziału w spotkaniach poetyckich z czytelnikami, by wysłuchać ich opinii, zaprezentować siebie i – nie ukrywam – podpisywać sprzedane podczas spotkania egzemplarze mojej książki.

Pomagasz wydawcom w upłynnieniu nakładu?

A cóż w tym złego? Tak też było w przypadku ostatniego tomiku: Cienie na rozwietrze. Ku mojemu zdziwieniu na spotkania przychodzi bardzo wielu czytelników, słucham z satysfakcją przeważnie pozytywnych opinii i podpisywałam chętnie nabywane egzemplarze. Powtórzę jednak, że śmieszą mnie samochwalcze oceny kolegów dotyczące poszczególnych ich utworów i tomików wydanych za własne pieniądze. Ja nie zachłystuję się swoim dorobkiem i przyznam szczerze, pewnie nieskromnie, że nie zawiodłam się na którymś ze swoich tomików.

Można powiedzieć, że znasz swoje miejsce „w szeregu”...

Nie porównuję się z wielkimi nazwiskami, ale przypomnę, że na przykład Arthur Rimbaud, czy Cyprian K. Norwid nie wydali za życia wielu książek. A Emily Dickinson nie wydrukowała za życia ani jednego wiersza, choć zebrała ich pełny kuferek. Natomiast po śmierci uznano ją za największą poetkę Ameryki i jedną z największych na świecie. Zdradzę ci, że ja czasami puszczałam na Portalach poetyckich w Internecie wiersze pod różnymi nickami, by poddać je ocenie; w 80% oceny były i są bardzo pozytywne. Powtórzę natomiast: nie będę własnych, skromnych pieniędzy emeryckich dokładać do wydawanych książek; kropka! Nie będę się upokarzać.

Czy poetą się jest, czy się nim bywa?

Myślę, że się bywa. Chyba nie jest tak, ja przynajmniej nie słyszałam, żeby ktoś wyznał, że każdego dnia musi napisać wiersz, czy trzy wiersze. Ja przynajmniej czekam na pewne chwile, w których niespodziewanie coś przeżywam i uważam, że to „coś” warte jest zapisania. Patrzę w tej chwili na to drzewo, które jest już szare, nagie, liście mu opadły i akurat nie wzbudza żadnych emocji, i nie inspiruje myśli wartych zapisania. Ale jutro, czy za tydzień ta szarość i nagość mogą do czegoś natchnąć. Dlatego uważam, że pisanie wierszy nie jest zawodem, lecz nawiedzeniem – emocjonalnym i refleksyjnym – które motywuje do podzielenia się tym z czytelnikiem albo tylko z kartką papieru.

Dlatego poetą się bywa ?

Jestem dość skomplikowaną osobowością. Nie mogę mówić o sobie, że jestem artystką, poetką – mówię: jestem tylko człowiekiem. Przeżyłam i przeżywam różne światy – świat natury, ale także świat urbanizacji.

Piszesz:... Jestem znikąd/ Na mapie nie ma nawet plamki/ jakby tego miejsca Tego czasu /nigdy tu nie było... Przybliż te przeżywane światy...

Urodziłam się i wychowywałam na Warmii, w lesie, nad rzeką, w samotni, choć miałam dwie siostry i kochałyśmy się; między wodą a lasem pasłam krowę. Skończyłam technikum i studia prawno-administracyjne, ale zaczytałam się w prozie i poezji. Pokonywałam pięć kilometrów do szkoły. Potem przyszło przeżywanie tłumnej, ciasnej i zmechanizowanej urbanizacji, która mnie męczy i nigdy nie przestanie męczyć...

Dlatego czytam:... Wrastam w siebie/jak zmierzch wrasta w ziemię/aż po ból czarnego nieba... I spływa krew w dłonie/ by zabarwić słowa w wiersze/ gdzie nie ma moich legend/ i nie znam nawet własnych ust/ chociaż krzyczą...

Męka urbanizacji trwa, ale jak mi jest ekstremalnie źle, to na szczęście, często jeszcze przed wschodem słońca, uciekam z puszkę piwa na działkę pod Kampinos, gdzie nie sieję pietruszki i nie sadzę pomidorów, ale kwiaty, krzaczki i jeszcze raz kwiaty. Tam wtedy nie ma ludzi, ale szpaki i kosy już wariują; nawet dziki grasują i łosie się skradają. Razu pewnego zobaczyłam coś nowego, coś szarego – niby kamień, ale kto i skąd tu wrzucił mi kamień. Nagle to coś poruszyło się; pierwsza myśl: szarość śpiącego szczura. Okropnie się boję szczurów . Wezwałam na ratunek męża – odkryliśmy pięknego jeżyka; i napisałam wiersz o jeżu.

Niedawno w Domu Literatury podczas Jesieni Poetyckiej padło fundamentalne pytanie: po co komu poezja? Tego wieczoru padały na to pytanie odpowiedzi różnej mądrości. A jaką Ty byś dała?

Jest dramatyczna sytuacja – to już banał. Wszyscy wiemy, że starsi nie czytają poezji, w ogóle nie czytają literatury, wolą obrazki w tabloidach i serialach telewizyjnych. Natomiast młodzi wolą jeździć palcami po smartfonach. Szkoła nie potrafi zachęcić do wiersza, a tym bardziej do męczącej nad nim refleksji. Sakramentalne pytanie nauczyciela do uczniów: a co poeta chciał przez to powiedzieć, już dawno nikogo „nie bierze”.

Więc po co poezja?

Jesteśmy skomplikowanym tworem – dzieckiem matki natury. Jednak w tych milionach uganiających się za obrazkami, znajdują się także poeci. Oni mają potrzebę mówienia o czymś ważnym w formie aforyzmu, metafory, skrótu myślowego i innych figur stylistycznych, różnych kodów. Jeśli poeci mają potrzebę zachęcania do dialogu na temat egzystencjalnego bólu i euforii życia, to na pewno znajdują się czytelnicy, którzy ten dialog podejmują.

Już Jan Kochanowski narzekał :... Śpiewam sobie , a muzom... A z całą pewnością setki, tysiące lat przed nim poeci też narzekali na samotność tworzenia...

Zauważ, że Kochanowski narzekał, ale mimo wszystko pisał. W trenach, po stracie Urszuli, „płakał”. Dziś na pewno tysiące również „zapłaczą”, choć niektórym się wydaje, że w dzisiejszych czasach nikomu nie są potrzebne wiersze o śmierci i przemijaniu, że ludzie wyłącznie chcą się śmiać. Tymczasem potrzebne są chwile na zastanowienie nad pytaniem: dokąd zmierza człowiek?

W jednym z artykułów krytyczno-literackich piszesz o powinności poezji, w ogóle literatury, którą jest refleksja nad wartościami etyczno-moralnymi, a w wierszu z tomu Ogniem otworzę drzwi czytam: „...Przerażają mnie moraliści/Zwykle mają podwójne oblicza/ chcą zapomnieć o własnych grzeszkach/ bez pokuty..” Jak to jest z tymi wartościami? Nie wpadasz tu w sprzeczność?

Często nastrój chwili decyduje o zapisie. Każdy z nas raz widzi coś żółtego, a innym razem, to coś wydaje mu się brudno-zółte. Generalnie moralistyka mnie się nie podoba; jest drażniąca. Kiedy pisałam o potrzebie mówienia o wartościach moralno-etycznych, wchodziłam w świat literatury. Myślałam idealistycznie: Boże, jaka będę szczęśliwa w tym świecie, w tej rodzinie literackiej. Gdy w niej pobyłam, coraz częściej myślałam: Jaka jestem nieszczęśliwa. Już tak się dzieje, że w pewnym momencie zaczynasz działać destrukcyjnie na swój świat, rozwalać go...

I wołać w tonie rozpaczy: „...więc po diabła mi wrażliwość albo empatia/przecież nic z tego nie wynikło/ prócz smutku i usychającej trawy...”

To nie jest dziwne, że możesz uderzyć w te tony, gdy pewnej deszczowej, wietrznej i bezsennej północy usłyszysz za oknem sygnał karetki pogotowia w ten akurat czas, kiedy wybuchła łódzka afera ze „skórkami”. Pomyślisz: a może ci sanitariusze także wiozą Pavulon, by nakarmić nim jakąś staruszkę , która już żyje wyłącznie jako superwarzywko?

Kilka lat temu zapraszaliście na małżeńską biesiadę literacką pt. „A do A, czyli próba korespondencji”. Jak wypadają te próby korespondencji z małżonkiem, Andrzejem Tchórzewskim , także poetą?

Przed ślubem z Andrzejem słyszałam przestrogi kolegów – nawet pamiętam, kto mnie przestrzegał: Nie wychodź za niego, on cię zniszczy jako poetkę, przestaniesz pisać, albo zaczniesz pisać tak, jak on będzie chciał... Tymczasem nic podobnego się nie stało. On nigdy nawet nie próbował ingerować w moje wiersze; a już nie daj Boże, by miał narzucać swoją poetykę. Andrzej przeważnie nawet nie wie, co ja piszę, choć niekiedy się zdarza, że porozumiewamy się przy pomocy wierszy w sprawach, które nas nurtują.

A mnie teraz nurtuje – jak oceniasz efekty ostatniej, już 44 Warszawskiej Jesieni Poezji, przy której się naharowałaś jako jej główna organizatorka? Opłaciło się zmęczenie, na które narzekałaś?

Warto było się męczyć, choć odczuwam niedosyt jej owoców. Mam żal do kolegów, poetów za ich umiarkowaną aktywność organizacyjną, a potem zbyt małe uczestnictwo w licznych przecież spotkaniach i dyskusjach poetyckich. Największą wartość widzę w tym, że Jesień przestała być imprezą zamkniętą, że wyszliśmy z naszą twórczością na zewnątrz – do szkół i do kilku innych miejsc, w których poezji i o poezji nikt przedtem nie słyszał.

Zarząd Oddziału Warszawskiego ZLP pracuje już nad programem merytorycznym i organizacyjnym 45 Jesieni? Wnioski, których pisanie Cię męczyło, o zdobycie dotacji na jej organizację już dotarły m.in. do władz miasta. Pierwsze decyzje są pozytywne?

Zależy nam na tym, by „45” była w znacznie większym stopniu rozłożona w mieście i dla jego mieszkańców, a nie toczyła się głównie w Domu Literatury i miała charakter „poeci – poetom”. Dwa lata temu miasto przyznało nam dotację w wysokości 10 tys. złotych, teraz dostaniemy 35 tys. Jednak również ta kwota nie zaspokaja naszych, rozbudzonych apetytów. Planujemy wystawienie na Krakowskim Przedmieściu dużej wystawy ze zdjęciami, cytatami, aforyzmami, fragmentami wierszy oraz innymi elementami artystycznymi. Liczymy, że znajdą się jeszcze sponsorzy prywatni na to kosztowne przedsięwzięcie.

Powiedzmy także o dwóch absolutnie nowatorskich akacjach pod hasłami: Warszawa opisana i Warszawa oczytana...

Obydwie akcje mają na celu zachęcenie warszawiaków oraz krajowych i zagranicznych gości stolicy do poznawania dorobku patronów – poetów kilkudziesięciu stołecznych ulic. Już na ulicy Władysława Reymonta nasi członkowie Oddziału ZLP rozdawali parę dni temu ulotki o wielkim patronie bielańskiej ulicy – Nobliście i zachęcali do tłumnego udziału w miejscowym spotkaniu i dyskusji poświęconej autorowi Chłopów i Ziemi Obiecanej. Ta nowatorska w przebiegu i bogata w treści inicjatywa artystyczno – społeczna na różnych ulicach stolicy będzie trwała do przyszłej Jesieni i znacznie dłużej.

Chyba nowych rumieńców nabierze słynna, Mickiewiczowska strofa-marzenie o „poezji jako arce przymierza między dawnymi a nowymi laty”?

Cóż znaczy literatura, poezja, wszystkie inne sztuki, które nie budują i nie umacniają mostów miedzy starymi i nowymi czasami?

Dziękuję za rozmowę, Wiesław Łuka